piątek, 4 listopada 2011

22 - 'Jest chora... chora z miłości...' - Epilogue.

*Miesiąc później...*
Wszystko skończyło się dobrze. Trochę żałuję, że zabiłam Jeydona, wcale nie chciałam być morderczynią. Nie miałam rozprawy w sądzie, ponieważ zrobiłam to, żeby się chronić. No i jeszcze co prawda i tak jego karą za wyrządzone wszystkim krzywdy miała być śmierć. Mimo wszystkiego czuję się z tym okropnie.
Uratował mnie Justin. Christian nie przyjechał... czemu? Do dnia dzisiejszego się tego nie dowiedziałam. Christian ma nową dziewczynę, z którą z tego co wiem, spotykał się odkąd zaczął spotykać się ponownie nie ze mną. Huj jebany, kurwa. Nienawidzę go za to. Ale mam na niego totalnie wyjebane i jestem szczęśliwą dziewczyną Justina. Dalej jestem w paczce z Miley, Emily i Oliverem. Mimo, że Christian nigdy tak naprawdę mnie nie kochał, to ja kochałam jego, kocham i będę kochać. Kocham Justina, ale nigdy nie będę go kochać równie mocno, jak kocham Christiana.
Nie wiem co słychać u Chrisa. Nie rozmawiam z nim. Nie utrzymujemy w ogóle kontaktu. Czasami widujemy się w szkole i robimy sobie nawzajem na złość. Kiedy on mnie widzi, całuję zachłannie Amandę, swoją blond, pustą, tapeciarę. A kiedy ja go widzę, przytulam się mocno do Justina, a on mnie obejmuje. W jego ramionach czuję się tak bezpiecznie. Wiem, że on mnie kocha. Nie to co ten pacaj, głupek i huj - Christian. Szczerze to mnie on nie obchodzi.

Mimo wszystko codziennie rano budzę się z nadzieją, że on naprawdę mnie kocha...
Mimo wszystko codziennie rano budzę się i wmawiam, że już go nie kocham...
Mimo wszystko codziennie rano budzę się i wierzę, że on jest szczęśliwszy beze mnie...
Mimo wszystko codziennie rano budzę się i dalej go kocham...

*Pewnego śnieżnego dnia, w szkole...*
Idę sobie korytarzem do swojej szafki. Justina dzisiaj w szkole nie ma. Zachorował menda. A mówiłam mu, żeby zakładał czapkę i szalik, ale jak grochem o ścianę. No ale wracając do mnie. Koło mojej szafki, szafkę ma na "moje szczęście" - Christian. Starałam się nie zwracać na Niego w ogóle uwagi.
-Cześć. - odezwał się po dłużej chwili Christian.
-Ymm.. cześć. - jęknęłam się.
-Co tam? - ponownie spytał, nieśmiało.
-Dobrze, a tam? - delikatnie się uśmiechnęłam.
-Też. - odwzajemnił uśmiech.
-Too.. do zobaczenia. - powiedział i chciał już odejść, ale złapał go za rękaw bluzy, żeby poczekał.
-Zaczekaj. - powiedziałam cichutko. Posłusznie się zatrzymał i stanął przede mną.
-Kochasz mnie, prawda? - spytał nieśmiało.
-Skąd wiesz? - spytałam nieśmiało.
-Tęsknisz, prawda? - ponownie spytał.
-Nie powiem, że tęsknie. Nie wypada. - stwierdziłam.
-Przepraszam, że nie jestem doskonały i, że Cię zraniłem. Głupio mi. - powiedział nieśmiało.
-W moich oczach jesteś doskonały. - mówiłam cały czas onieśmielonym głosem.
-Przepraszam... - powtórzył i odszedł. Tym razem go nie zatrzymałam.

*Pora lunchu...*
Cały dzień jestem wkurwiona i przytłumiona. Nienawidzę!
-Masz zamiar się nim tak przejmować? - spytała ponownie zakłopotana Miley.
-Tak. - stwierdziłam sarkastycznie.
-Yghh... - westchnęła zażenowana Emily.
-Powiedz... czym jest dla Ciebie szczęście? - spytała Miley.
-Dla mnie szczęście to on chodzący wiecznie wesoły. Jego radosne oczy i Jego piękny uśmiech. Nie znam innej definicji szczęścia. - westchnęłam.
-Zrobiłam co mogłam. Jest chora... chora z miłości... - westchnęła Miley zrezygnowana i zakończyłyśmy tą bez sensowną rozmowę.

Tak... jestem chora z miłości... Z miłości do Niego...

***
I tak oto kończy się opowiadanie o Effy i Christianie.
Nie ma szczęśliwego zakończenia i huj.
Świeżynka, przed chwilą napisany rozdział. ;)
Epilog.. ahh...
Dziękuję, że byliście, jesteście i mam nadzieję, że będziecie. ;p
Możecie mnie znaleźć na:
Tutaj już nigdy nie będę pisać.
Do zobaczenia na Mistin-Story. ;*

Kocham Was! ;*